W piątek w mojej okolicy przechodziły burze jedna po drugiej. W przerwie między opadami spakowałem się, wsiadłem na moto i ogień. Kiedy dotarłem na miejsce ok. 17.30 było mokro (bo po deszczu) i raczej pusto. Miałem 6 „numer startowy”. Oczywiście nie wolno wjechać na pole namiotowe, żeby napompować materac. Organizatorzy oferowali za to pomoc w jego upychaniu do namiotu. Choć tyle. Na pewno duży plus im się należy za ochronę – gości było dużo i wszędzie ich było widać. (Jak się dalej przekonacie, przydała się). Trochę maszyn jeszcze dojechało, ale pogoda chyba skutecznie odstraszała, bo było ich dużo mniej niż ubiegłego roku. Byli za to Długi Janek (jak zawsze najwyższy człowiek na zlocie), Święty, Edycja, Dzinio, Beatka, Łukasz, Ela, Basia, … Dzinio przywiózł autem gitarę i drewno na ognisko (60 km), bo jakoś się nie spodziewał (i słusznie), żeby organizatorzy o tym pomyśleli. (Pomyśleli za to o zbawieniu naszych dusz, czyli w sobotę przed południem, tradycyjnie już, na scenie była msza święta). Czego nam było trzeba więcej do dobrej zabawy? Ok. północy zespoły przestały grać, choć nie wiem, dlaczego, bo przecież wiele utworów i tak leciało playbacku. Wtedy koncert rozpoczął nasz wirtuoz gitary Święty. Zeszło się trochę ludzi, bo to i ogień i śpiew i zabawa. Jak zaczęło trochę padać, usadowiliśmy Świętego pod klapą otwartego bagażnika Dziniowego „dostawczaka” i zabawa trwała do rana. Jak się rano obudziłem, zobaczyłem wokół naszego ogniska 5 stołów i 9 ławek przytarganych z centralnego placu, ale to już inna, choć też ciekawa historia. Sobota przywitała nas niewielką, ale uciążliwą mżawką, która trwała do południa. Na paradę nie jechałem, ale pojechałem do sklepu, bo piwo na zlocie kosztowało aż 6 zeta. Dojechało sporo osób, w tym miedzy innymi Agatka, Norbi i Zyron. Po południu nasza młodzież (Łukasz i Agatka) ścięli i przywlekli dwie uschnięte sosny na ognisko, a za ich przykładem poszli inni. Siekiery tylko śmigały Znowu przy ogniu godziny mijały jak minuty. Poznałem wielu fajnych ludzi, niezwykłe historie. Że wspomnę tylko Zygmunta, „człowieka, który zatrzymał TIR-a”, czyli rozbił go tak dotkliwie, że TIR odjechał na holu. Niestety Zygmunt przypłacił swój błąd utratą ręki i nogi. A myślicie, że przyjechał na zlot autem? Oglądałem jego piękną, przystosowaną do nowych warunków szadołkę… Miałem tez i niemiłą przygodę na zlocie. Do naszego ognia przychodzili różni ludzie. Przyszedł koleś naprany w cztery d… i nie dość, że był hałaśliwy, częstował się piwami kolegi, jak swoimi, to jeszcze spodobały mi się moje włosy. Co chwilę ich dotykał, głaskał… Kilka razy mówię: „Nie rób tego kolego. Tylko moje dziewczyny mogą dotykać moich włosów” – nie pomagało. Jak jestem spokojny, to po którymś razie przestałem być spokojny „Chwyciłem gościa za jądra i mówię: „Właśnie tak się czuję, jak dotykasz moich włosów”. Niby zrozumiał, doszliśmy do porozumienia, przybiliśmy „piątkę” na zgodę. Nie minęło 5 minut i znowu czuję jego rękę na głowie. Wezwałem ochronę i mówię: „Albo go stąd wyprowadzicie, albo za chwile wyniesiecie” (Tak, byłem zdecydowany mu spuścić łomot). Więcej człowieka nie widziałem. Myślę, że na trzeźwo może to być bardzo fajny gość i jak się kiedyś spotkamy, to się pośmiejemy z całej tej historii. Niedzielny poranek był bardzo deszczowy. Żurek, kawa, pakowanie i gotowi do drogi. Niestety policja zaniechała działań prewencyjnych i nie było „świeczki”, a alkomat organizatorów zwariował – pokazywał 0,0, a chwile później (tej samej osobie) 0,35. Krótkie pożegnania i do zobaczenia gdzieś, kiedyś. Może za tydzień, może za dwa. Tu, albo tam.
|