Brodhers of South – Jasło 2014
Miałem nie jechać na ten zlot. Rano było pochmurno, padało, nawet mi przez myśl nie przeszło, że spędzę tak fajnie weekend. Poszedłem do pracy, a u mnie w pracy jest tak, że się wchodzi jakby w inny wymiar – absorbuje tak bardzo, że gdyby za oknem śnieg spadł, to bym nie zauważył. Toteż bardzo się zdziwiłem, gdy wychodząc zobaczyłem czyste niebo i obłoczki. Szybka decyzja: dom, prysznic, pakowanie i kierunek Jasło. Z nikim się nie umawiałem, nikt nie planował, że jedzie (ja też), ale – myślę sobie – fajnie będzie raz pojechać na zlot samemu, przypomnieć sobie jak to jest, gdy nikogo się nie zna i gdy mnie nikt nie zna. Hahah, nic bardziej mylnego – chyba nad morze musiałbym pojechać, a i to nie jest pewne, czy nie wpadłbym na sąsiada. W każdym razie o anonimowości nie mogło być mowy. Był Bodek, Artur z Humnisk, Wittorio, Blenders, Edycja, Jasiek, którego wieki nie widziałem i wiele innych osób, które znam lepiej lub gorzej. Przy okazji poznałem też nowych, sympatycznych i pozytywnie zakręconych ludzi, których mam nadzieję jeszcze spotkać.
Może teraz o samym zlocie. Trasa dobrze oznakowana, nie sposób było nie trafić. Miejscówka taka sobie. Jak na zlot, mało „dzika” – alejki, równo przystrzyżona trawka, jakieś świeżo posadzone drzewka. W takim miejscu „nie godziłoby się” rozpalić ogniska. Za to były też zadaszone, fajne altanki, plac zabaw, gdzie można było przypomnieć sobie, jak to jest być dzieckiem i przyzwoite toalety (inna rzecz, że w niedzielę ok. 10.30 zostały wysprzątane i zamknięte na cztery spusty
)
Jak przyjechałem w piątek około 18, były ze cztery namioty i najlepsze miejsca (te zacienione z rana) były zajęte. Trudno, coś tam sobie wyszukałem, rozbiłem namiot, poznałem sąsiadów, rozejrzałem się, co i jak, a motocykle dojeżdżały. Wieczorem koncerty, pogaduchy do późna w nocy, oglądanie motocykli – jak to na zlocie.
W sobotę było bardzo fajnie. Z głośników sączy się fajna muzyka, człowiek siedzi sobie pod altanką, sączy chłodne piwo i robi nic. Patrzy to tu, to tam, dalej siedzi i dalej nic nie robi. Nigdzie się nie śpieszy, nic nie musi załatwiać, czas powoli płynie i można tak sobie siedzieć i robić nic, tak długo, jak to konieczne i pożądane. Można gdzieś pójść, albo dalej siedzieć, z kimś rozmawiać, iść oglądać konkurencje zlotowe, albo nadal robić nic i się tym delektować W końcu jak już się człowiek narobi tego „nic”, idzie po następne piwo, kogoś spotyka i albo wraca do swojego poprzedniego zajęcia, albo oddaje się niezobowiązującej konwersacji W końcu zbiera się fajna grupka, rozmawiamy, dyskutujemy, wspominamy, planujemy…
Dla niektórych niedzielny poranek bywa ciężki. (Pozdrawiam Artura i przypominam, że w Bałtowie pije tylko dwa piwa – jedno w piątek, drugie w sobotę
) Około 11 na zlot przyjechała policja z alkomatem. Bardzo dobra praktyka. Organizatorzy pomyśleli o nas, dogadali się z panami policjantami z drogówki i ci w ramach czynności prewencyjnych badali trzeźwość tych, którzy nie czuli się pewnie. Wszak lepiej zapobiegać, niż zabierać prawo jazdy, albo – co gorsze – zbierać kogoś z drogi. Dobrze się czułem, ale sprawdzić nie zawadzi – mam zielone światło więc w drogę! Wracałem z Edycją. Jechało się bardzo fajnie, na luzie, bez pośpiechu, bez stresu. Gdzieś na wysokości Sanoka widzieliśmy zbliżającą się od Leska chmurę burzową, ale my nie w tę stronę. Pogoniliśmy trochę konie mechaniczne i mieliśmy już tylko czyste niebo przed sobą.