Przydługa relacja
Wyjechaliśmy mniejszą ekipa niż zwykle. Po czterech zlotach z rzędu nastąpiło „zmęczenie materiału” i niektórzy postanowili zostać w domu (wszak do końca sezonu jeszcze daleko). Wyjechaliśmy w 3 motocykle: ja, Edycja i Długi Janek. Nie jechało się łatwo, bo słońce chyliło się ku zachodowi i mocno raziło, a na granicy cienia prawie nic nie było widać. Raz wyrwałem się do wyprzedzania na tak krótkim odcinku drogi, że nawet MT ledwo dawał rady, a zakręt był tuż, tuż. Wyluzowałem, bo gdyby jakaś puszka jechała z przeciwka…
Na bramie byliśmy ok. 18. Wjazd 5 dych. Wydaje się sporo, ale blaszkę szybko opchnąłem za 10 zeta, czyli wyszło mi 40 zł, a w tym dwa piwa, filet z kurczaka i kiełbaska. Wiem, w hurcie wszystko razem wyjdzie nie więcej niż dychę, ale gdzie kupić w cenie hurtowej jeden filet z grilla, jedną kiełbaskę z grilla, dwa ogórki, dwie tacki, trochę keczupu i musztardy oraz jednorazowe sztućce w liczbie cztery?? Uważam, że nie było drogo (ale jeśli czyta to ktoś z organizatorów, niech nie bierze sobie tego do serca – oficjalnie będę utrzymywał, że 5 dych, to gruba przesada
). Na bramie jeszcze info, że można wjechać motocyklem na pole namiotowe, ale po 12 gasimy silniki. Na polu szybki rzut oka na namioty, drzewa, słońce i już widzę miejscówkę – rozbijemy się tam, gdzie rano przynajmniej do 10 będzie cień… Powitania, piwko, rozbijanie namiotów, pełnia szczęścia, bo jesteśmy tu (a nie w pracy), bo jesteśmy razem, bo mamy przed sobą dwa dni. Nieoczekiwanie zjawiła się jeszcze Basia, więc jest super. Na miejscu był tez Artur z Humnisk z Cobrą, Joasia i wielu innych znajomych.
Już całkiem wieczorem poszedłem do amfiteatru (był koncert), usiadłem sobie na najwyższej ławeczce i przypomniało mi się, jak byłem tu lata temu. Też tu siedziałem i to był mój pierwszy zlot w Lesku i chyba w ogóle. Co się zmieniło od tamtego czasu? U mnie sporo: zmieniałem pracę, zmieniałem motocykle, budowałem dom… A tutaj? Tutaj kiedyś przyjechałem sam, nikogo nie znałem, nikt nie znał mnie. Robiłem wtedy mnóstwo zdjęć, które mam do dzisiaj, oglądałem motocykle. Tutaj poznawałem ludzi, pasjonatów. Niektórych spotykam do dziś, inni nie jeżdżą, niektórzy z poznanych tu w Lesku nie żyją… Kiedy schodziłem na dół, dokładnie jak lata temu ktoś mi powiedział „dzień dobry”. I podobnie jak przed laty, była to moja była studentka z Leska. Nie ta sama oczywiście, co kiedyś, ale sytuacja i miejsce to samo. Nic się nie zmieniło.
Nocne „łutututu” kolegów, którzy chcieli się pochwalić wydechami (bo czym innym nie mają) zakończyło się około godziny drugiej. Wtedy przyszli Piraci i poprosili uprzejmie, acz stanowczo o wyłączenie silników – zgodnie z umową. Ogniska nie było, bo drewna nie było w cenie wjazdu, nie było tez Dzinia, który potrafi przywieźć parę polan ze sobą, ani Kacpra, który wyniucha gdzieś jakiś susz. Zresztą nie było jakoś „woli w narodzie”, bo działo się sporo i to w kilku miejscach.
Na sobotę umówiłem się na przejażdżkę po Bieszczadach z Szumerem, kolegą z Chełma, który podobnie jak ja ujeżdża MT-01. Myślałem, że pokażę mu fajną traskę – wszak z Chełma, to nie zna Bieszczad – ale kolega o godzinie 10 rano „wydmuchał” tyle, ile ma pojemności w motocyklu, czyli 1,7 i doszliśmy do wniosku, że lepiej wypić piwo, niż czekać do wieczora, aż wytrzeźwieje
W sobotę był upał. Była parada, konkursy, brodzenie w Sanie, leżakowanie nad wodą, spotkania i pożegnania. Ktoś mnie nawet rozpoznał po filmiku na YT z wyjazdu na Węgry i ze zlotu gdzieś tam, gdzie startowałem w konkursie picia piwa na czas i zająłem (jak zawsze) ostatnie miejsce. Ogólnie było bardzo zlotowo, sympatycznie i klimatycznie, kiedy nagle wszystkich nas zaskoczyła niedziela, a w niedzielne przedpołudnie Paweł i Kacper, którzy przyjechali sobie ot tak pooglądać nasze „pozlotowe zwłoki”. Organizatorzy weszli w słuszną komitywę z policją i ta zamiast stać kilometr dalej, wlepiać mandaty (zasilać skarb państwa) i odbierać prawa jazdy, w ramach prewencji przyjechała na zlot i kto chciał, mógł się przebadać na zawartość krwi w alkoholu – bardzo dobry pomysł i praktyka godna naśladowania. Około godziny 13 wyjechaliśmy. W takim samym składzie, jak przyjechaliśmy: Ja, Edycja i Długi Janek. Kiedy rozstawaliśmy się w Orłach, mijały nas dwa policyjne tigery (to takie motocykle). Myślę sobie: Pozdrowić, czy nie? Może to Ci sami, co trzy tygodnie temu wlepili mi mandat? Ale w końcu ręka sama się podniosła, bo zawsze czuję sympatię i swego rodzaju powinowactwo z tymi, którzy pomykają na dwóch kółkach. Policjanci odpowiedzieli na pozdrowienie, my rozjechaliśmy się do domów, a ja teraz zdejmę opaskę zlotową, bo jakoś o tym zapomniałem, a zlot w Lesku 2014, to już historia.
PS. A tak w ogóle, to Długi Janek powinien zawsze na zlocie płacić wjazdówkę, jak „plecaczek”. Dlaczego? Bo ma tak długie ręce i nogi, że by móc jakoś manewrować motocyklem, zawsze siedzi na tylnym siodełku. Chciałbym móc Wam to pokazać na zdjęciu, ale nie mam.