Ja dodam relację. Oczywiście to tylko moje widzenie imprezy
Ranek był słoneczny i prawie bezchmurny, ale prognozy nie pozostawiały złudzeń – w południe może popadać, a im bliżej wieczoru, tym większe zachmurzenie i większe prawdopodobieństwo opadów. Ale co tam? Jedziemy… Po kilku kilometrach policja. I to zatrzymują właśnie nas. Tym razem jednak bez punktów i bez mandatu – rutynowa kontrola i sprawdzanie trzeźwości. Jak mnie nie namierzyli i nie nagrali, to resztę mogą sobie sprawdzać.
Na Jarosławski rynek dotarliśmy na czas. Spotkania, powitania, rozmowy, aż dojechali chyba już wszyscy. Przejazd do Rokietnicy był bardzo dobrze zorganizowany. Utworzyliśmy długą kolumnę, ale było spokojnie, bezpiecznie, sprawnie. W obstawie policji. Skrzyżowania fachowo poblokowane. W trakcie przejazdu zauważyłem moto z blachą LTM. Ciekawe, czy to ktoś znajomy? W Rokietnicy obszerny parking za UG i wyżerka przygotowana przez Stowarzyszenie Kobiet na Rzecz Mieszkańców i Rozwoju Wsi (chyba tak to się nazywało). Skusiłem się przede wszystkim na placek z ziemniakami i kaszą gryczaną. Pycha. Moja mama taki robiła. Wiele lat minęło odkąd coś takiego jadłem. Fajny był ten postój, bo i stoły były przygotowane, i miejsca sporo. Przybyło znajomych, w tym pani Krysia z mężem
Emotikon wink
. Okazało się, że na moto z LTM przyjechał nie kto inny, jak Ćwirek – trudno się nie ucieszyć na jego widok (przyuważyłem też LZA, ale to nikt znajomy). Z głośników sączyła się muzyka, byłoby super, gdyby nie to, że chmur przybywało (wtedy też Ćwirek zdecydował – słusznie – że wraca. Ma do domu nieco znacznie dalej niż ja). Znowu uformowaliśmy kolumnę i do Jodłówki. Nigdy tam nie byłem, a to bardzo ładne miejsce. Niestety zaczął siąpić deszcz. Nie było tego wiele, a rozłożyste lipy dawały niezły „cień”, więc można się było schronić. Pod koniec mszy rozpadało się bardziej i do Pruchnika wracaliśmy w lekkim deszczu. Tam olbrzymia, bardzo ładna wiata z czymś w rodzaju boksów dla koni, tyle, że z oświetleniem, gniazdkami i umywalkami - chwilowo parkowały tam motocykle (okazało się, że to miejskie targowisko) do tego grill, jakiś bar, muzyka. Znowu postój, pogaduchy, żarty… a deszcz coraz mocniejszy. Przeczekać, czy jechać? Będzie lepiej, czy już tylko gorzej? To nie letnia burza, która przejdzie i zaświeci słońce. Niebo zaciągnięte po horyzont. Jedziemy. Pomyślałem, że w drodze powrotnej do Przemyśla zboczymy do mnie do domu i odwiozę Asię autem, ale jak już byłem w pobliżu domu, tak zmokłem, że było mi wszystko jedno. Pojechaliśmy więc do Przemyśla. Na koniec okazało się, że jazda z plecaczkiem w deszczu ma swoje zalety – ja miałem suche plecy, a Kociątko nie robiło za miss mokrego podkoszulka. Jak tylko Asia zrobi prawko na motocykl, to przy kolejnym deszczu zamieniamy się miejscami