Zakończenie sezonu motocyklowego w Kalwarii Pacławskiej
Tym razem nie dane mi było uczestniczyć w sobotnim ognisku, piec kiełbasę, spotykać znajomych w cieple i blasku ognia. Pojechałem dopiero w niedzielę i to dosyć późno. Pogoda wymarzona na przejażdżkę i nawet jeśli nie spotkam znajomych, to zrobię sobie fajną wycieczkę. Już w drodze na Kalwarię mijałem dziesiątki, a nawet setki wracających motocyklistów. Mimo to na miejscu spotkałem i tak wiele ludzi, a kolejka do krwiobusu jeszcze była spora. Między innymi ekipę z P2k, a przynajmniej tę jej część, którą znam z ognisk, zlotów i wyjazdów, Ewę, męża Jacórowej
ze swoją ekipą, Marzenkę i Grześka, Długiego Janka. Ponadto paru aniołów, skorpionów i roninów. Z Basią, Lucynką i Bernadką się rozminąłem. Tu się pogadało, tam tylko przywitało. Dowiedziałem się np., że w drodze na Kalwarię Grześ dołączył do elitarnego grona ponad 11 tysięcy kierowców, którzy utracili prawko na 3 miesiące (dobrze, że to końcówka sezonu, ale i tak przykro).
Jak się już zbierałem do wyjazdu spotkałem Wojtka i Janka (nie Długiego). Janka poznawałem już kilka razy: pierwszy raz 30 lat temu, a ostatni dzisiaj (mam kiepską pamięć do twarzy). Postanowiliśmy we trzech zrobić sobie małą przejażdżkę. Trasa nie za długa, po dobrych drogach, czyli Arłamów – Jureczkowa – Kuźmina – Bircza – Nienadowa – Przemyśl. Super się jechało, a tego dnia w Bieszczadach na pewno było o wiele więcej motocykli, niż aut. Tu przystanek, tam pogaduchy, a na każdym parkingu spotykaliśmy motocyklistów. To nic, że się nie znamy – jest doskonała okazja, żeby się przywitać i zamienić parę słów…
Potem był makabryczny wypadek. To było na drodze z Birczy do Nienadowej, za Iskanią. Droga tam jest nieźle powykręcana, asfalcik jak marzenie. Przed zakrętem w lewo zauważyłem trójkąt ostrzegawczy. Zaraz dałem po heblach, żeby nie spotkać się z jakąś niespodzianką na drodze. A potem zobaczyłem: auto, motocyklistów, motocykle (w tym dwa policyjne), radiowóz, policjantów i motocykl, który wyglądał, jakby został rozerwany na kawałki. Nie potrafię powiedzieć, jakie jego fragmenty widziałem. Duże były. Kierowcy motocykla nie widziałem. Może zabrało go już pogotowie, a może – czego mu gorąco życzę – wstał, otrzepał się i powiedział: „Ja pie…ę, ale miałem farta”. Ponieważ było to na łuku drogi, myślę, że ktoś znalazł się na nie swoim pasie, ale to już policja ustali. Trochę nam to popsuło humory, ale cóż zrobić? Tuż przed Przemyślem dostrzegłem, że jedzie przed nami dziewczyna na virażce (po sylwetce poznałem). Rejestracja KGR szybko wyjaśniła tożsamość amazonki, bo mogła być tylko Monika Gutterch (którą pozdrawiam z tego miejsca ). Chwilę jechaliśmy razem. Podjechałem nawet, żeby zerknąć przez szybkę kasku – nie było wątpliwości. Pomachałem, ale nasza koleżanka albo mnie nie zauważyła, albo nie ma zwyczaju dawać się zaczepiać na drodze
W Przemyślu rozjechaliśmy się. Każdy w swoja stronę.