Chcecie wiedzieć, jak było? Wszystkiego nie opowiem, bo nie wszędzie byłem... Przyjechałem w piątek. Brama, wjazd na park maszyn i na pole namiotowe - pierwsze wrażenie, mało klimatycznie - asfaltowe boisko i tereny zielone wokół. Ale Park Pod Dębami to już coś. Dużo zieleni, alejki, woda... Zresztą i sam park i pole namiotowe okazały się też niezłe. Motocykle na asfalcie, namioty na trawce, wszystko ogrodzone, a wejście dla tubylców tylko do zmroku. Przyjechałem sam, ale szybko spotkałem znajomych: Łukasz i Marcin, Artur z Humnisk, , Kaktus z żoną (z KFM), tradycyjnie Leder Majster, następnego dnia nieoczekiwanie Wodzu z Czarnobrewą i z synkiem Michałem, Tadek z Radymna, Bosy, Ozzy z Moniką, BWH z Sylwią i wielu innych których nie wspomnę, bo musiałbym wymienić 1/3 zlotowiczów. Trochę się obawiałem o bezpieczeństwo. Wiecie, zlot w mieście, najdzie się miejscowych dresów, zechcą szukać zadymy itd. Było bardzo bezpiecznie. Była ochrona, byli Piraci, Policja, straż pożarna, ambulans medyczny, straż graniczna (przy okazji pozdrawiam serdecznie sympatyczną panią z nieoznakowanego wozu SG z Krościenka:) ) Wszyscy widoczni. Dobrze, że nie musieli pracować, a tylko dyżurowali. Wieczorem koncert, tajniackie ognisko gdzieś na tyłach, nocne pogawędki ze znajomymi, których nie widziałem od roku... W nocy jeszcze dziwne zjawisko - rozwija się nadmuchiwane stanowisko przedstawicieli Yamahy (prawie pomagałem rozbić ten namiot - wiecie, wysiłkiem woli), długo muzyka. Rano patrzę, przecieram oczy, nic z tego nie pozostało, chyba odlecieli
Drugiego dnia parada (nie byłem), pogaduchy przy piwku, deszczyk, znowu pogaduchy, także z Leder Majsterem o biznesie, skórach naturalnych i ekologicznych, o kwiatach, o Radawie i nie pamiętam, o czym jeszcze
, w końcu koncert, długie dyskusje przy motocyklach i kimono. Najbardziej urzekł mnie najmłodszy z Piratów, który jeszcze nie mówi, ale potrafi wskazać, gdzie jest kierunkowskaz, koło, lampa, wspina się na motocykl jak mały taternik, a potem pełznie po baku, by móc zatrąbić. Pozdrawiam kolegę, za parę lat jedziemy w Bieszczady
Niedziela, to powrót. Przestało padać. Zwijamy namioty. Jakaś dziewczyna (od organizatorów) zamiata asfaltowe boisko. Trzeba posprzątać. Robi mi się głupio, że wczoraj beztrosko rzucałem tam pety. Przecież będąc w gości nie rzuca się petów "na podłogę", ale trudno, gość nie świnia, swoje prawa ma
. Na koniec jeszcze kawka, ostatni rzut oka na zlotowisko, krótkie podsumowanie w głowie i ogień - do domu. A jakie podsumowanie? Dobrze się bawiłem, czułem się jak u siebie i jak wśród swoich, miejscówa niezła, organizacja, atmosfera i zabezpieczenie też. Postarałbym się o jakieś miejsce na legalne ognisko - ogień przyciąga, integruje, skupia ludzi, ma w sobie coś magicznego, słowem - chce się przy nim siedzieć. Konferansjerka mogłaby być lepsza, koncert w sobotę był za krótki. Brakło jednego zespołu, a może wystarczyłoby włączyć muzę z płyt, jak to było w nocy z piątku na sobotę. To moje zdanie. Jak ktoś ma inne, niech się podzieli, chętnie poczytam. Za rok będę
P.S. Oczywiście Ozzy w poście niżej ma rację. Starość nie radość. Przepraszam Magdę za "zmianę imienia".