Nic dwa razy się nie zdarza i rozpoczęcie sezonu w Kalwarii Pacławskiej z Motosercem jest zawsze inne. I tym razem było inaczej niż zwykle. Niby miejsce to samo, znowu 10-osobowy pokój w Domu Pielgrzyma, ognisko, w niedzielę msza, a jednak zawsze jest inny skład, spotyka się znajomych, z którymi prowadzi się inne rozmowy. Sobotnie popołudnie i wieczór obfitowały w niespodzianki. Edycja, Basia, Elcia, które zgarnęły w drodze Długiego Janka dojechały z Lubaczowa po blisko 4 godzinach. Co więcej zdarzenia z drogi miały swój ciąg dalszy w Kalwarii, ale to dłuuuga historia, więc Wam jej oszczędzę. Dobrze, że jej finał jest (mam nadzieję) pozytywny.
Rozpoczęcie sezonu, to nie zlot. Nie płaci się za wjazd, nie rozbija się namiotów, choć na kilka godzin przyjeżdżają ludzie spodziewani i oczekiwani, ale także setki (nie przesadzam) znajomych, których się zna gdzieś, skądś… Z ogniska, z jakiegoś wyjazdu, albo tylko z ogólnopolskiego forum – dwie minuty rozmowy przy ognisku i już wiem, że kolega, który przyjechał ze Śląska, to ktoś, kogo znałem do tej pory tylko z postów. Czasem przypadek zdecydował o tym, że ktoś przyjechał z zagranicy na wesele, a trafił na Kalwarię. Miła niespodzianka i utwierdzenie w przekonaniu, że takie akcje, to nie tylko oddawanie krwi i modlitwa o dobry sezon, ale też nieoceniona okazja do wspomnień, wymiany doświadczeń, opinii.
Powitania, pamiątkowe zdjęcia, pożegnania i dojrzałym (niedzielnym) popołudniem wyjazd. Pogoda sprzyja, więc jeszcze mała traska. W 7 motocykli udajemy się na przejażdżkę nowiutką szosą na Arłamów i Jureczkową, dalej na Kuźminę i przez Birczę do Przemyśla. Po drodze mało samochodów, ale za to oczywiście dziesiątki motocykli. Bez pośpiechu, podziwiamy okolice i rozbudzoną już przyrodę. Winkle kuszą do eleganckiego złożenia się, ale jedziemy bardzo wyluzowani. Tradycyjny już krótki postój na parkingu w Kuźminie, tankowanie w Birczy i do domu. Po drodze zdiagnozowaliśmy, że Edycji grzeje się tarcza hamulcowa (nawet sobie kciuka poparzyłem), w Krasiczynie odłączyła się Elcia, która uznała, że musi odpocząć. Na parkingu pod klubem Alcatraz Gosia, która ze mną jechała kawałek drogi, ucałowała ziemię. Taka nowa świecka tradycja po pierwszej przejażdżce z Wiatrem
(przez parę kilometrów jechaliśmy naprawdę ostro). I to właściwie tyle. Jeszcze pożegnanie w Orłach i każdy w swoją stronę – do pracy, do dzieci, do kochanki, gdzie komu pisane.
I jeszcze pozdrowienia i podziękowania. Najpierw dla tych, z którymi miałem przyjemność przejechać tych parę kilometrów: Edycja, Agatka, Gosia, Elcia, Basia, Kuba, Qtin, Dzinio.
Dalej dla tych, których spotkałem, i z którymi miałem sposobność choć parę chwil porozmawiać (i zapamiętałem) Ruda, Żmija, Konstancja oraz jej mąż, Długi Janek, Mysza, Myszowaty, Kociątko, Paweł, Dżolanta, Lucynka, Bernadka, Jacórowa, Jacór, Radek, Tytus, Tamara, Głazio, Andrzej, Maniek Kozik, Ares, Basia, Gravis, Adam, Elektryczny, Misiek, Marian, Jano, pani Krysia, prezes Piratów, z którym wymienialiśmy uwagi o organizacji zlotów, Bodzio, Kwiatek 520, blue77, Bartek, Bogdan Misiek, Marzenka, Grzegorz, Jan, Jarek, Slayerek, Joasia, Kasia, Hacio, tato Oskara (od jeepów), Wiesław, Andru Rock, Maciek Stoko, koleżanka z Biłgoraja (zabijcie mnie, imienia sobie w tej chwili nie przypomnę, choć ją samą pamiętam bardzo dobrze)… Pozdrawiam też tych z którymi przybiłem tylko piątkę, czyli kolegów motocyklistów z klubów HAMC, Piratów, Scorpionów, Head Hunters, Red Skulls (Jacór drugi raz wymieniony) oraz oczywiście Roninów, dzięki którym całe to przedsięwzięcie się odbyło.