Motozraz Zemplinska Sirawa 2015
Jak się pakowałem, wpadła mi w ręce koszulka z Sirawy z 2009 roku. To już 6 lat, jak byłem tam ostatnio. Musiałem ją wziąć i zapowiadało się na „podróż sentymentalną”. Bo przecież pamiętam dobrze, z kim tam byłem, gdzie obozowałem, o czym rozmawiałem… Na miejscu prawie wszystko, jak dawniej. Tyle że goręcej, spalona słońcem trawa, wszechobecny kurz. Była Edycja, Przemki trzy, co we dwóch przyjechali, bo trzeci poczuł artystyczne natchnienie i jakąś rzeźbę robi (chyba na siłowni). Była taż Agnieszka, Maciek z Michałem, Spotkałem Bodzia, Krisa, Muppeta i wiele innych osób. Obok rozbici byli młodzi ludzie z P2k (dobrze się bawili). Prócz Krecika, Aresa, Stanleya, Freda mało kogo tam znałem – nowe pokolenie. Jak mi już mówią per pan, a nie „Wiatr”, to znaczy, że już nie pasuję. Może czas na „motocyklową emeryturę”? Jeszcze trochę. Znaczną część piątkowego popołudnia spędziliśmy u Radków trzech, bo przywieźli ze sobą bardzo duży, przyjemny cień. Zresztą mieli tyle rzeczy, że na ciężarówkę ciężko byłoby to zapakować. Posiedzieliśmy przy naszych motocyklach (bo w Sirawie zawsze stoją przy namiotach), pogadaliśmy o różnych takich. Wieczorem oczywiście ogólnozlotowe katowanie sprzętów. Ponieważ byłem już trochę wypity, pomyślałem, że nie będę gorszy. Poszedłem do namiotu i chrapałem do odcinki tak długo, aż wszystkie motocykle umilkły
W sobotę znowu upał. Dałem się namówić na kąpiel w zalewie. Ogólnie mam zakaz wchodzenia do wody (od Wichury), bo Bóg nie dał mi płetw, ani skrzeli. Nie wolno mi też latać, bo skrzydeł nie mam. Dobrze, że mam prawko, to jeździć mogę Miałem pozwolenie na wejście do wody do kolan. I z tego skorzystałem. Wiedziałem, że jak się rozbiorę, to będą jaja, bo opalony jestem jak motocyklista, czyli niewiele powyżej łokci. Zdjąłem koszulkę i już słyszę: „Ej, Wiatr, robisz furorę”. To Bosy mnie z wody wypatrzył. Pochlapałem się trochę i dałem sobie spokój. Namawiali mnie jeszcze na rowerek wodny (bo niby taki bezpieczny), ale byłem twardy. I słusznie. Na zalewie rozegrała się scena, jak z Titanica niemalże. Rower zaczął nabierać wody, stracił sterowność i musiał zostać odholowany do brzegu. Michał przypłynął wpław, Maciek doznał urazu nogi, ja bym się pewnie utopił. Popołudnie i wieczór, to koncerty, konkurencje, nagrody, pokazy jazdy w kuli, fajerwerki i pokaz erotyczny. Noc, to odgłosy „zarzynanych motocykli” (bardziej, niż gdziekolwiek). Niedzielny poranek, to podsypianie na materacu, poszukiwanie cienia, badanie trzeźwości (Słowacy zawsze to zapewniają) i pakowanie się. Mieliśmy wyruszyć w 6 motocykli, ale kolega, (którego imienia nie wspomnę) nie pojechał z nami. Parę godzin wcześniej tak skutecznie zarżnął motóra, że ten zażyczył sobie powrotu na lawecie. Droga powrotna była miła i spokojna, ale do czasu. Tuż przed granicą złapał nas deszcz. Ubieraliśmy już przeciwdeszczówki, albo kto, co miał, kiedy podbiegł do nas kolega i poinformował, że sto metrów wstecz jest wiata, pod którą chronią się motocykliści. Wróciliśmy i my. Schroniliśmy się przed deszczem, a jak przestało padać, w drogę. Już w Polsce znowu niespodzianka – w Komańczy na stacji benzynowej nie ma paliwa. Jedziemy dalej na oparach, zerkam w lusterko i czekam, komu najpierw braknie paliwa. Na szczęście nikomu nie brakło. Zatankowaliśmy gdzieś (nie pamiętam gdzie) „do syta” i w drogę. Ruch niewielki, asfalcik pierwsza klasa. Prawie nie śmigany. Pobocze utwardzone żwirkiem. Jak jakieś auto ścina łuk i łapie pobocze, żwirek na drodze. Wybieram „ścieżkę”, gdzie jest tego najmniej i do przodu. Wychodzę na prostą, patrzę w lusterko, motocykl za mną leży tak, że koła są w powietrzu. Całkiem niedaleko za mną. Zatrzymuje się, nie wiem, czy zawracać, czy postawić na stopkę i biec. Ledwie zaparkowałem, odwróciłem się, Drag Star już stoi, Edycja liże rany. Polaliśmy wodą zwykłą, opatrunek, bandaż i jest ok. MOto podrapane, kierowczyni też, najbardziej chyba ambicja ucierpiała. Jakiś czas później żegnamy się w Przemyślu. W Orłach próbujemy kupić wodę utlenioną, ale nie ma. Jest spirytus, ale Edycja nie chce się tym odkażać, bo za bardzo szczypie w gardło. I właśnie tak to było. W tym roku w Zemplinskiej Sirawie