Jak zwykle moja przydługa i nudna relacja
Pojechałem bez rezerwacji. Nie było chętnych, a dla siebie samego to się nie opłaca. Kiedyś 10-osobowy pokój klepałem w ciemno. No ale nic, miałem za to inne, fajne doświadczenia, których by nie było, gdybym spał w Domu Pielgrzyma. Pojechałem w sobotę. Jacoor uprzedzał, że może być problem z noclegiem, ale myślę: Co mi tam, pogoda ładna, daleko nie mam, najwyżej wrócę. W DP pytam, czy znajdą kąt dla strudzonego pielgrzyma-motocyklisty. A rezerwował pan? Tak, będzie rok temu, dwa lata temu, trzy lata temu... To nie, trzeba było rezerwować miesiąc temu. Reklamowane na sklepach i przydrożnych tablicach noclegi tez już wszystkie zarezerwowane. Zresztą widać – na podwórkach stoją motocykle. Jednak postanawiam, że zanim zjadę na chatę, przejadę się po wsi i popytam. Zatrzymałem się przed domem, który wyglądał na agroturystykę i pytam o jakiś nocleg. Pani się wahała, zastanawiała, a ja głupi zdjąłem kask (żeby ją lepiej słyszeć). I wtedy bez zastanowienia powiedziała, że nie ma. W innym miejscu pytałem (na wszelki wypadek kasku nie zdjąłem), to pani powiedziała, że by mnie przenocowała, ale mąż jest w domu. Hahaha. W końcu znalazł się pomocny młody człowiek, wsiadł do auta, podjechał ze mną kawałek. Wskazał, gdzie mogą mieć spanie dla steranych motonitów, zaprowadził, porozmawiał z właścicielką. I tak poznałem panią Janinę. Przemiła staruszka. Miała dużo miejsc noclegowych. Pokazała mi, gdzie i co, poskarżyła się na zdrowie, trudności z chodzeniem, słabe serce i ogólnie była bardzo otwarta. W którymś momencie zapytała, ile lat bym jej dał. Wyglądała na 70, więc zaniżyłem do 60. W istocie miała 80, ale bardzo ją ucieszyło moje drobne kłamstwo. Pokazała mi swój dom (uwaga, 180 metrów kwadratowych), w którym mieszka sama. Spiżarnię, salon, pokoje. Wszystko bardzo zadbane, dopieszczone. Ja miałem spać w innym budynku. Warunki daleko odbiegające od 3-gwiazdkowego hotelu, ale też i cena groszowa. Potem było ognisko. Znajomi i nieznajomi, różne opowieści dziwnej treści. Miło było spotkać i posiedzieć z Aresem i Justi. Dowiedziałem się też, jakie zwierzątko objawia się powoli w tej kobiecie (kto wie, o co chodzi, ten wie). Justi nakarmiła męża, a przy okazji mnie. Pyszne było, a węgiel jest dobry na trawienie
Miałem już iść spać, kiedy zjawiła się Marzenka ze „swoją dziewczyną”, z Limbą i Ignacem – okazało się, że oni się wszyscy znają (bez mojej wiedzy i pozwolenia). Posiedzieliśmy jeszcze przy ogniu. Nazajutrz rano wcześnie mi się wstało. Pusto jeszcze wszędzie było. Ogarnąłem się trochę, poszedłem na spacer. Pakowałem się, kiedy ktoś zapukał do mych drzwi. To pani Janina. Zaprosiła mnie na śniadanie. Nie mogłem odmówić, choć próbowałem. To bardzo sympatyczna, samotna staruszka. Choć twierdzi, że przyzwyczaiła się do samotności, wiem, że chciała jeszcze ze mną porozmawiać, pokazać zdjęcia wnuków, opowiedzieć, jak to dawniej bywało. O smutkach i troskach życia codziennego, o planach na przyszłość. A ja z chęcią i zainteresowaniem słuchałem, chciałem poznać jej widzenie świata i spraw różnych. Śniadanie było przepyszne i w bardzo miłym towarzystwie. Potem okłamałem panią Janinę po raz drugi. Zapłaciłem za nocleg odrobinę więcej, niż było uzgodnione. Pani Janina nie miała wydać, a ja zełgałem, że drobniejszych pieniędzy nie mam. Ustaliliśmy, że następnym razem dostanę zniżkę. Potem najechało sporo ludzi. Mimo deszczu. Mnóstwo znajomych z klubów, ze zlotów, ze wspólnych wyjazdów, z forum P2K (załapałem się nawet na fotkę). Wspomnieć muszę o Wioletcie. Otóż ma ona starodawny zwyczaj zwracania się do mnie w drugiej osobie liczby mnogiej, czyli per „Wy”. Na przykład pisze SMS-a „Gdzie wy jesteście?”, pyta „Dlaczego nie przyjechaliście na festyn?” itp. Co najmniej jak gdybym występował w kilku osobach
Poza tym Wioletta jest ok. Pani Janina wzięła ją nawet za moją żonę
Na zakończenie ucałowałem panią Janinę w dłoń, podziękowałem za nocleg, śniadanie i przyjemność poznania jej osoby. Kiedy wyjeżdżałem, stała przy płocie i mi machała. Zmówiłem się z Wodzem na przejażdżkę. Pytam, dokąd, którędy? A to przecież wszystko jedno. Fakt. To pojechaliśmy. Żeby było trochę zakrętów (tak z tysiąc) i żeby fajnie się jechało. Już prawie zapomniałem, jaka to przyjemność, bo dawno nie jeździliśmy razem. Fakt, że Wodzu miał dziś czym powozić, bo 120 KM, to dosyć, ale nie konie najważniejsze, a woźnica. Wodzu przede wszystkim świetnie jeździ. W zakręty wchodzi jak trzeba, wie, kiedy wyhamować, jak się złożyć i kiedy odkręcić. A przy tym wszystkim nie ma ciśnienia na wyprzedzanie „na siłę”, popisywania się, udowadniania czegoś. Jest pewny, nie ryzykuje, zna możliwości swoje i maszyny. Korzysta z tej wiedzy. No, to by było na tyle. Mam nadzieję, że Wodzu tego nie poczyta, bo jeszcze pomyśli, że jest taki super i hiper